27 maja 2009

NEVIS 1.0 suchy, lekki plecak

Mam lekki (ale bez przesady) 30-to litrowy plecak DS Alpine, który sprawdza się doskonale w Tatrach i na letnie wyjazdy do tygodnia, jednak czasami trzeba zabrać lekkie ale duże wyposażenie, które po prostu się w nim nie mieści. Mam też 60-cio litrową Tatonkę o wadze w okolicach 2,5kg i nadmiarem wolnego miejsca w środku.

Sprzęt i odzież ciągle odchudzam, objętość kurczy się w oczach, więc i plecak do przenoszenia tego anorektycznego ekwipunku powinien nadążać za wypełnieniem.

W poszukiwaniach lekkiego plecaka 45-65 litrów zapuściłem się na straszne i zdradzieckie wody wynalazków o wadze poniżej 1kg, z dyneemy, ze sznurkami zamiast troków, za stelaż/usztywnienie robi w nim mata samopompująca i nie ma pasa biodrowego.
Byłem bliski kupna takiego wynalazku, jednak wyobraziłem sobie mój chaotyczny sposób pakowania i brak planowania w połączeniu z tak radykalną konstrukcją - efekt byłby mało przyjemny, zapewne kończyłby się trzykrotnym przepakowaniem plecaka każdego dnia, i bólem ramion, bo waga lekka to nie ultralekka.

Potem natknąłem się na suchy, przeprawowy worek z dopinanym do niego pasem i szelkami.
Olśnienie!
Czym jest plecak? - workiem z systemem nośnym.
A gdyby tak stworzyć solidny system nośny (ze stelażem i porządnym pasem biodrowym pozwalającym nie martwić się o wagę ładunku) z systemem mocowania worka?
Rolowany, suchy worek umożliwia dopasowanie objętości do potrzeb, ba! sam worek można wymienić na mniejszy lub cięższy/lżejszy w zależności potrzeb i można zapomnieć o używaniu pokrowca przeciwdeszczowego.

Z taką ideą skontaktowałem się z Wisportem, bo realizację projektu oparłem o plecy, szelki i front istniejącego modelu Climber tej firmy - taka decyzja ułatwiła i przyspieszyła proces powstawania plecaka. Modyfikacją systemu nośnego jest dodanie pasa biodrowego od plecaka Quickpack (podrasowana wersja pasa z Ventusa). Stare plecy Climbera to wytłaczana pianka - jest cieńka, lekka i sztywna sama w sobie no i nie nasiąka tak łatwo jak systemy z poduchami.

Pobazgrałem jeszcze paręnaście różnych szkiców i wymyśliłem system mocowanie i kompresji worka. Summa summarum wyszło mniej, więcej coś takiego:



Kieszeń pod panelem przednim (druga jest na plecach - pełna, zapinana na rzep - jednocześnie kryje płaskowniki stelaża)



Wersja 1.0 ma realną wagę 1300g (w tym 192g wyciągany stelaż).
Docelowy worek 80+ litrów z nylonu 190 waży 150-170g, co pozwoli uzyskać wagę w granicach 1500g dla 80-cio litrowego plecaka (!)
Możliwe, że powstanie kolejna wersja tej konstrukcji, której waga może być jeszcze mniejsza.
Szacuję, że zastąpienie klamer i taśm 25mm - taśmami 20mm, prefabrykowanych rączek - zwykłą taśmą pozwoli zejść do wagi ok 1100g.
Zmiana materiału z Cordury 750 na lżejszy pozwoli na osiągnięcie teoretycznej wagi w granicach 1000g (+ciężar worka), co jak na plecak z pełnym systemem nośnym jest całkiem przyzwoitą wagą.

Układ troków oraz drabinka na froncie plecaka umożliwia dopasowanie nosidła do objętości worka. Dwa, ruchome troki na froncie pozwalają modyfikować punkty mocowania troków, przez co duży worek nie będzie "wylewał się" z takiej siatki a zbyt mały nie będzie z niej uciekał.



Poniżej na zdjęciu zamiast worka - płachta biwakowa, w środku karimata, lekki śpiwór i parę drobiazgów na dwa dni - jak widać wszystko się trzyma, jednak żeby to jeszcze ładnie wyglądało powinno się coś jeszcze dopakować.



Plecak czeka parę drobnych modyfikacji i próby z różnymi workami - małym, dużym małym i dużym (mały ze śpiworem na dole, duży na górze), mocowanie kijków, maty i czekana...
Jak się uzbiera trochę konkluzji nie omieszkam ich opisać.
Oczywiście duże podziękowania należą się Piotrkowi z Wisportu - za pomoc i chęć eksperymentowania :)

25 maja 2009

Polar, tak po prostu?

Dobrych parę lat temu można mnie było zobaczyć w koszuli flanelowej, swetrze albo jakiś maskujących ciuchach robionych dla wojska. Pamiętam mój zachwyt, w jaki wpadłem ubierając zamiast swetra polar.

Prawdopodobnie powiedziałem sobie, ze nigdy więcej nie założę nic innego.

To samo powiedziałem zmieniając polar na softshell, softshell na wiatrówkę i kurtkę z primaloftem...

Ale zgodnie z powiedzeniem „nigdy nie mów nigdy” odkryłem polar na nowo.

Zaczęło się od tego, że jak zwykle nie wiedziałem, co chcę dostać na urodziny. Z uwagi na miejsce w którym pracuję, wypada jednak nosić odzież ałtdorową, a jako, że urodziny mam zimą wpadłem na pomysł dostania czegoś ciepłego, ałtodorwego ale do stosowania na codzień.

Tym sposobem stałem się posiadaczem lekkiej kurtki polarowej w przyjemnym kolorze mielonej papryki.

Sama kurtka nie ma w sobie nic specjalnego - dwa rękawy, dwie kieszenie...

Inny jest za to materiał - misiaty od spodu, z zewnątrz o splocie przypominającym odrobinę, softszel. Taka konstrukcja sprawia, że przy niższej wadze kurtka jest ciut cieplejsza -odpowiada termiką polartecowi 200.

Druga sprawa związana z materiałem, to fakt, że powstał w fabryce Teijin - ten zakład zajmuje się recyklingiem poliestru - zbierają np. kombinezony i rękawice robocze i przerabiają je na przędzę poliestrową, z której następnie można stworzyć odzież termoaktywną.

Nie byłoby nic w tym specjalnie szczególnego, gdyby nie to, że ich produkty docelowo mają do nich wrócić i zostać ponownie przetworzone - kółko się zamyka.

Z takiego obrotu rzeczy korzysta już parę firm na świecie, kupując materiału z Teijin i uczestnicząc w programie ECO-CIRCLE Jak go już zachodzę, to wyślą go do Japonii, żeby przerobili na nowy :)

Ale nie o tym miałem pisać.

W dobie hajtek, mega, hiper, duper materiałów, które mają zastąpić wszystko i tylko kawy nie parzą, okazało się, że na niedzielny spacer w okolicznych pagórkach idealnie nadaje się zwykły polar - normalnie SZOK!

Oczywiście nie poszło tak łatwo od razu, na początek, metodą małych kroków musiałem oswoić się z tym dziwnym uczuciem odstawienia od najnowszych technologii. Na pierwszy raz zabrałem ze sobą kurtkę z primaloftu - na postoje w trudnych warunkach Beskidu Wyspowego.

Jak już się przekonałem, że nie jest to konieczne, to wyrzuciłem z plecaka również kurtkę przeciwdeszczową - w końcu na jeden dzień synoptycy potrafią ułożyć realną prognozę pogody.

Skończyło się na koszulce z krótkim rękawem, polarze i wiatrówce w kieszeni plecaka - bo co, jak co, ale polar jest przewiewny.

Czy noszenie polarów to już outdoorowe retro?

Linka z krokodylem

Piękne słońce i silny wiatr to wymarzona pogoda dla żeglarzy. W swoim życiorysie mam też epizod związany z żaglami, przypieczętowany stosownym dokumentem.

Z tego okresu pamiętam między innymi to, że sporo rzeczy, które wnosiliśmy na pokład musiało być w jakiś sposób przymocowane żeby nie trzeba było po nie nurkować, począwszy od kluczy i śrubokrętów po okulary i czapki. Niedawno, szukając nowej czapki z daszkiem na lato miałem w rękach czapki dla żeglarzy i mucharzy (o ile tak można wędkarzy muchowych). Tak na marginesie, okazuje się, że jest strasznie trudno znaleźć czapkę z większym daszkiem niż w standardowej bawełnianej „bejsbolówce”. A gdyby jeszcze miała przyzwoity, szybkoschnący materiał...

Te czapki miały właśnie doszyte linki niegubki. To i ostatnie przygody na Babiej Górze (gdzie, jak wiadomo, wieje zawsze) natchnęło mnie do dziesięciu minut pracy w domu z kawałkiem repa i starym identyfikatorem z jakiś targów.

Patent jest w tym samym stopniu przydatny, co banalny. Oczywiście bardziej się sprawdzi tam, gdzie można oberwać bomem lub przy nagłym podmuchu szkwału stracić nakrycie głowy, ale i w górach znajdą się miejsca, gdzie nie ma się wolnej ręki do przytrzymania czapki żeby jej nie zwiało.

Montane Aero Cap

Kawałek repa - najlepiej plecionego na okrągło, bez rdzenia - odmierzamy tak, żeby sięgnął od miejsca mocowania (+ 2-4cm na węzeł mocujący) do wysokości mostka.

Linka nie powinna być też za długa, bo będzie się plątać.

Rozbrajamy zawieszkę od identyfikatora, tak, żeby uzyskać sam metalowy klips (krokodyla).

Zaletą takiego klipsa jest to, że nie powinien niszczyć odzieży, no i jest zazwyczaj za darmo ;)

Przeplatamy linkę przez oczko krokodyla, wiążemy supełek i gotowe.

W warunkach ciężkich, improwizowanych i bojowych, najprościej jest naturalnie przywiązać czapkę a nie przypinać. Można też, dla jeszcze większej pewności użyć, mikrokarabinka i dopiąć czapkę np. do ucha transportowego plecaka.

Sam nie wiem czy będę tego „patenta” używał, ale skoro już go zrobiłem, to go wblogowuję ;)

Sporkologia

Spork - jaki jest każdy widzi, ale czy każdy działa tak samo?

Pod nazwą "spork" sprzedaje się różne konstrukcje, ale wszystkie to połączenie łyżki i widelca. Paradoksalnie gdyby Spółdzielnia "Elektron", która produkowała aluminiowe harcerskie niezbędniki, znalazła się w tej rzeczywistości rynkowej swój produkt pewnie nazwałaby sporkiem :)

Swój pierwszy spork kupiłem około 4 lata temu - tytanowy wynalazek japońskiej firmy Snowpeak. To było jak olśnienie - jednym narzędziem można tyle zdziałać w talerzu! Od tej pory widelcołych jest jednym z częściej używanych sztućców w życiu codziennym.

Wiąże się to również z tym, że nasza domowa kuchnia opiera się o dania jednogarnkowe, zawiesiste i treściwe sosy z kawałkami stałymi itd. czyli idealny poligon dla działań tym przyrządem.

Mała kolekcja sporków domowych powoli się rozrosła i obejmuje kilka sztuk w paru rodzajach. Poniżej postaram się zamieścić małe porównanie dostępnych na rynku sporków pod kątem wygody użytkowania i sensu kupna jako narzędzia uniwersalnego.

W zestawieniu udział biorą:

Light My Fire XM Spork (poliwęglan)

Sea To Summit Polycarbonate Spork (poliwęglan)

Seat To Summit AlphaLight Spork (aluminium 7075 T6 utwardzane przez anodowanie)

Snowpeak Spork (tytan)

Light MyFire XM Spork

materiał: poliwęglan, długość: 200mm, waga: 15g

Zacznę od tego modelu, ponieważ jest on obecnie najbardziej rozpowszechniony.

Szwedzka firma Light My Fire wyprodukowała spork o bardzo ciekawym kształcie, zaprojektowanym przez rasowego designera.

Ich produkt łączy w sobie widelec, łyżkę i ząbkowane ostrze noża. Pod kątem designu nie można się tu do niczego przyczepić - forma i sposób połączenia funkcji jest po prostu ładny. Niestety sposób w jaki się używa narzędzia nie jest już aż tak dobry.

Początkowo używałem pierwszej serii tych sporków były przykrótkie i ciężko było wyjeść coś z dna kubka czy woreczka z liofilizatem nie parząc się lub nie brudząc sobie ręki. Ten model jest nadal produkowany, jednak z powyższych przyczyn pojawił się ciut większy spork oznaczony XM. Poprawiono w nim długość - w całości mierzy 20cm (nie licząc krzywizny), komora zupna jest proporcjonalnie większa, co również wpłynęło pozytywnie na jego zalety użytkowe. Niestety problem tego sporka tkwi u podstaw projektu - aby zmienić funkcję np. z łyżki na widelec, należy obrócić spork w dłoni o 180° co oznacza upapranie sobie dłoni tym, co się przed chwilą wkładało do ust. Funkcja ząbkowanego ostrza też nie jest specjalnie dobra - jeśli z ogólnej brei wyławiamy co lepsze kawałki, to po co nam nóż? natomiast jeśli któryś z nich nam ucieka i chcemy go przytrzymać i poćwiartować - i tak nie obejdzie się bez użycia drugiej ręki wyposażonej w jakieś poważniejsze ostrze.

Dokładając do tego wszystkiego znaną przypadłość tych sporków czyli pękanie po środku rączki na wysokości napisu, wynik w rankingu nie jest zbyt wysoki.

Podsumowanie: plus za design, duży minus za dwa końce.

Dobra rzecz na piknik i majówkę, zwłaszcza przy niskiej cenie i szerokiej dostępności.

Sea To Summit Polycarbonate Spork

materiał: poliwęglan, długość: 172mm, waga: 10g (mój egzemplarz 9g)

Najtańszy z porównywanych sporków. Ma klasyczną budowę - komora zupna jest zakończona trzema, płytkimi nacięciami, które tworzą zębiska do nabijania. Taka konstrukcja umożliwia sprawne wykorzystanie i zmianę funkcji narzędzia. Posilając się treścią płynną możemy błyskawicznie dziabnąć jakiś kawałek, który akurat sobie upatrzyliśmy i powędrować z nim do ust. Jeśli chcemy rozczłonkować jakiś większy fragment mięsny, ząbki skutecznie powstrzymują go przed ucieczką spod ostrza noża.

Komora zupna tego sporka jest zdecydowanie najlepsza - głęboka z lekkim przewężeniem na końcu, ułatwiającym dostarczanie płyny do ust bezbryzgowo. Minusem są dość krótkie ząbki, a w zasadzie kąt pod jakim poprowadzone są nacięcia. Skutkuje to słabym trzymaniem się kawałków nabijanych na widelcu.

Podobnie jak w sporku Light My Fire, poliwęglan ma tę zaletę, że jest tani, jednak dość łatwo go złamać przykładając dużo siły do wyskrobania przysmażonego dna - jednak w porównaniu Sea to Summit ma dużo solidniejszy i sztywniejszy trzonek.

Pod wpływem bardzo wysokiej temperatury (wrzący olej pod jajecznicą) tworzywo zaczyna się odkształcać. Wrzątku się nie boi.

Podsumowanie:

plus za solidną pojemność komory zupnej i klasyczną konstrukcję, minus za słabe trzymanie się jedzenia na ząbkach.

Świetna sprawa dla osób, które chcą się przekonać czy spork jest im potrzebny, idealny model do jedzenia nieprzypalonych potraw, dobrze działa z liofilizatami.

Snowpeak Spork

materiał: tytan, długość: 163mm, waga: 17g

Mój najstarszy egzemplarz w kolekcji. Spork jest wykonany z tytanu, dzięki czemu można tu liczyć na długowieczność i wytrzymałość w połączeniu z niską wagą.

Właśnie wytrzymałość tego sporka jest dużą zaletą – nie straszne mu przypalone cz zamarznięte garnki czy też wrzący olej, ku rozpaczy mojej żony, zostawia nawet ślady na naszej zastawie obiadowej – taki z niego twardziel ;)

Budowa i tu jest klasyczna, przy czym nacięcia są głębsze i poprowadzone pod równym kątem, dzięki czemu funkcja widelca sprawdza się tu całkiem dobrze. Niestety funkcja łyżki jest sprowadzona do nabierania treści gęstej lub półpłynnej. Jedzenie babcinego rosołku w niedzielę kończy się poplamioną koszulą i upapraną brodą. Wpływ na to ma płytka komora zupna oraz głębokie nacięcia, które dodatkowo ją jeszcze zmniejszają. Zasadnicze pytanie brzmi – jak często w terenie jesz zupę? Ja w zasadzie nigdy, nawet zupki Hau-Hau zalewam mniejszą ilością wody, żeby zjeść makaron z niewielką ilością płynu, który na koniec można wypić. Do gęstych i zawiesistych potraw na szlaku taka głębokość wystarcza.

Trzonek ma dobrą długość o ile nie je się jedynie liofilizatów. Jedzenie z kubka, menażki czy woreczków strunowych nie przysparza trudności, krótka rączka umożliwia łatwiejsze schowanie w plecaku.

Podsumowanie:

plus za wytrzymały materiał i konstrukcję, minus za płytką komorę zupną

Niestety najdroższy model, idealny w naprawdę ciężkie warunki gastronomiczne, świetnie sobie radzi z pulpami, gulaszami i brejami, do dna liofilizatów dociera kiepsko.

Sea To Summit AlphaLight Spork

materiał: aluminium utwardzane, długość: 166mm, waga: 9g

Tego modelu tak naprawdę nie używałem, ale chcę o nim napisać, ponieważ konstrukcyjnie jest niemal identyczny jak mój spork z tytanu – ma nawet nieco szerszą rączkę.

Drugim powodem jest jego cena, aluminium jest około trzykrotnie tańsze od tytanu, dzięki temu za ok 30 zł można sobie sprawić solidne i funkcjonalne narzędzie. Opis jest adekwatny do tego, który jest tuż powyżej, więc powtarzać go nie będę. Jeśli szukasz sporka do cięższych prac ale w przystępnej cenie - taki będzie dobry. Ponadto aluminium jest prawie dwukrotnie lżejsze od tytanu.

Mam nadzieję, że niedługo będę mógł uzupełnić to porównanie o modele ze składaną rączką.

Produkowane są już przez parę firm – w rękach miałem już Optimusa i Esbita. Na pewno są dużo lepsze do pakowania - mieszczą się nawet w bardzo małym garnuszku.

Poniżej jeszcze małe porównanie głębokości komór zupnych:

Montane Dynamic Stretch Pants

Pod koniec zeszłego roku dotarły w moje łapki nowe spodnie.

Proste nogawki, dwie głębokie kieszenie po bokach, jedna płaska kieszeń na udzie zapinana na zamek - mieści mapę.

Luźny krój (przy mojej figurze nawet ciut za luźny), elastyczny i miękki w dotyku materiał - czego chcieć więcej?

Może... wytrzymałości? Niskiej wagi? Wiatroszczelności?

Ale do rzeczy.

Od przeszło półtora roku używam spodni Terra Pants - klasycznych, trekkingowych spodni ze wzmocnieniami z Cordury.

Początkowo wydawało mi się, że są nadzwyczaj lekkie i pakowne, jak na tak pancerne (nie przesadzam) spodnie.

Według katalogu, średnia waga Terra Pants to 320g.

Ale Dynamic Stretch Pants ważą katalogowo 295g, a po złożeniu zajmują| jeszcze mniej miejsca!

Spodnie zrobione są w całości z Tactelu Dynamic, który zgodnie z nazwą spodni, jest wysoce elastyczny - rozciąga się w każdym kierunku - również po skosie.

Tactel Dynamic to odmiana nylonu Tactel z dodatkiem włókien Cordury i Lycry w splocie. Te dwie domieszki sprawiają, że materiał oprócz tego, że jest miły w dotyku, jest elastyczny i wyjątkowo wytrzymały.

Spodnie wydają się bardzo cienkie - w zasadzie są tej samej grubości jak letnie spodnie do garnituru - Sylwestra spędziłem właśnie w nich i w aliganckiej koszuli, sącząc szampana z rodziną przy kominku :)

Podobnie jak spodnie Terra ich grubość jest bardzo myląca. Kiedyś byłem świadkiem klasycznego rozdarcia spodni z Supplexu na tyłku po zsunięciu się znajomej 3 metry w dół - Dynamic przetrwały 30 metrowy dupoślizg po śniegu i parę pomniejszych wywrotek, wychodząc z nich bez najmniejszego szwanku.

Za to właśnie cienki materiał, pomimo, że szybko przemaka, schnie w mgnieniu oka. Nie miałem jeszcze możliwości porównać ich czasu schnięcia, ale Terra w porównaniu do Nito wysychały 3, może 4 razy szybciej, więc i tu powinno być podobnie.

Zaletą prostego kroju jest możliwość podwinięcia spodni (i zjarania sobie kolan wiosennym słońcem - poniższe zdjęcie wykonał Jagular).

Montane Dynamic Stretch Pants

Wiem, powiecie, że przecież można kupić spodnie z odpinanymi nogawkami, jednak według mnie, takie spodnie nie nadają się do użytku w górach, najwyżej do zwiedzania miasta. Po paru przygodach ze spodniami z nogawkami odpinanymi na zamek dałem sobie z nimi spokój. Zamki podczas podejścia w upalny dzień poobcierały mi uda. O ile nogawki nie są wyposażone w zamek na całej ich długości, trzeba ściągnąć buty, żeby je zdjąć lub ubrać - więc mogę ściągnąć lub założyć też całe spodnie. Mając jedną parę (2 w 1) po ostrej zlewie albo śmiga się w mokrych albo świeci bielizną. Dlatego wolę mieć lekkie długie spodnie, które można podwinąć lub przewentylować, a dodatkowo krótkie spodenki z wewnętrznymi siatkowyi gatkami - które spełniają też rolę kąpielówek jeśli trzeba :)

Spodnie z lekką bielizną sprawdzają się bardzo dobrze podczas umiarkowanych mrozów, przy temperaturze oscylującej w okolicach zera i intensywnym ruchu, getry czy kalesony są raczej zbędne.

Podobnie jak spodnie Terra, Dynamic są częściowo odporne na wiatr - przy średnich i lekkich podmuchach praktycznie nic się nie odczuwa, dopiero silny wiatr przedostaje się przez splot tkaniny.

Chyba tyle tym razem, spodnie czeka jeszcze majowy urlop, wakacyjne wypady i jesienne wyjazdy.

Jedno jest pewne, Dynamic nie zastąpią w użyciu wzmacnianych Terra, ale będą je uzupełniać podczas lżejszych wypadów i w życiu miejskim, czyli tam, gdzie łaty z Cordury nie są aż tak potrzebne.

Merino Buff®

Na razie tak na szybko:

po otwarciu paczki z dostawą Buffa czekała mnie miła niespodzianka, dostałem testowy model rękawa z merino wool (model wejdzie do kolekcji jesienią 2009).

Mimo, że do bielizny z merino mam wiadome podejście, to zrobię wszystko, żeby mój kark i szyja były dobrze ogrzane, a w takim wełnianym rękawku jest na to duża szansa.


[24.10.2009] Dodałem więcej informacji po półrocznym używaniu link>> Merino Wool Buff

Powyżej wrażenia na gorąco, to teraz pora na parę słów i porównania.

przepraszam za jakość zdjęć - potem podmienię na lepsze

Merino Buff® jest dłuższy od standardowego o około1/3 - ma długość 78cm.

Buff® Original waży 35g, Merino Buff® 50g.

Od lewej: Szalokominiarka, Merino Buff®, Original Buff®

Naturalną rzeczą przy tym składzie i długości chusty wydało mi się porównanie do klasycznej, wojskowej szalokominiarki z grubaśnej wełny z domieszką jakiś syntetyków.

Poniżej widać różnicę w grubości (złożone identyczną ilość razy), splocie (merino jest bardzo zbity i delikatny) i jakości wykończenia (drobny, elastyczny szew kończący Buffa).



W szafie dalej mam klasyczną, wojskową szalokominiarkę, używam jej podczas dużych mrozów w mieście, kiedy nie chce mi się owijać jak mumia w szaliki i chusty.

W użytku turystycznym ma bardzo znikome zastosowanie, według mnie tylko ostrą zimą, na Syberii lub dla osób marznących przeokropnie.

Pomimo tego, że termika mojego ciała jest trochę dziwna - ogólnie mocno się grzeję, ale nawet podczas intensywnego ruchu muszę mieć osłonięty kark i szyję oraz ramiona (mając na sobie kamizelkę puchową mogę szczękac zębami) - w tym wełniaku jest mi za gorąco jak się ruszam.

Komfort termiczny zapewniany przez klasycznego Buff'a założonego na szyi byłby odpowiedni, gdyby nie fakt, że ta szyja jest "łabędzia" (spróbujcie kupić koszulę wizytową z rozmiarem kołnierzyka 36... tylko komunijne, albo szyte na zamówienie).

Co prawda Merino Buff® jest tej samej średnicy, co Original, ale jest dłuższy, więc mam nadzieję (i póki co, takie wrażenie), że większa ilość materiału lepiej uszczelni mi szyję.

Większa długość ma też inną zaletę - zrobienie kominiarki z Buffa nie kończy się odsłonięciem karku i szyi!

Jak już pisałem wcześniej, nie mam specjalnie dobrej opinii o wełnie z merynosów w użytku na osobie wydzielającej sporo potu, jednak takie akcesoria jak skarpetki, czapki, rękawiczki no i Buff® mogą się sprawdzać lepiej niż koszulki.

Zobaczymy jak będzie - mam parę miesięcy na sprawdzenie jak sie toto zachowuje, czy się mocno rozciąga, mechaci, odbarwia...

Oczywiście, jako że jest to model dedykowany na chłodniejsze pory roku, mam zamiar używać go latem ]:->

Podobno merino wool ma naturalny filtr UV.

Fenomen wiatrówki

Wiatr jest jednym z najpoważniejszych czynników wychładzających nasz organizm, nieważne czy jesteśmy w górach, nad wodą czy biegamy tuż za miastem.

Przy temperaturze powietrza 0˚C i prędkość wiatru 54 km/h (taki wiatr odczuwamy już jako silny), temperatura odczuwalna spada do -8˚C, przy 10˚C i tej samej prędkości wiatru, temperatura odczuwalna jest niższa o połowę: 5˚C.

Warto, więc zadbać o dobrą ochronę przeciwwietrzną, jednak taką, która zapewni równocześnie maksymalny poziom odprowadzania wilgoci.

Lekka wiatrówka stanowi bardzo uniwersalną warstwę ubioru turystyczego.

Obecnie najczęściej spotykany zestaw odzieży jaką nosimy w terenie składa się z:

warstwy I, aktywnej

warstwy II, termicznej

warstwy III, przeciwdeszczowej i oddychającej

Taki system można uzupełnić lekką kurtką docieplającą, np z Primaloftu, która zapewni nam komfort podczas postoju lub nieplanowanego biwaku, oraz ultralekką wiatrówką z Pertexu.

No właśnie - słowo "wiatrówka" w Polsce kojarzy się w dalszym ciągu z kurtkami z lat 80-tych ubiegłego wieku lub z dresem z "kreszu". Oba skojarzenia niestety nie są zbyt pozytywne.

Pamiętam, że w dzieciństwie nie przepadałem za moją "wiatrówką", dwa lata temu, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z wyrobami z Pertexu, tez mnie nie powaliły na kolana. Teraz nie wyobrażam sobie wyjścia w teren bez takiej kurtki.

Dlaczego warto mieć wiatrówkę, skoro kurtka przeciwdeszczowa chroni również przed wiatrem?

Nawet najlepsze membrany (eVent, Gore-Tex, Dermizax, Gelanots, Sympatex, etc), mają chronić głównie przed czynnikami zewnętrznymi podczas bardzo złej pogody - posiadają bardzo wysoką odporność na wiatr i deszcz, bardzo wysoką oddychalność, a jednak są w stanie odprowadzić tylko część potu, który nasz organizm potrafi wytworzyć podczas ruchu.

Pertex chroni przed wiatrem dzięki unikalnemu, gęstemu splotowi, nie posiada membrany, więc jego oddychalność warunkowana jest jedynie grubością tkaniny. Pertex odróżnia od innych tkanin nylonowych to, że jest złożony z dwóch rodzajów włókien - drobnych od zewnątrz i grubszych od środka. Taka konstrukcja wymusza podsiąk kapilarny, co dodatkowo poprawia odprowadzanie wilgoci oraz tempo schnięcia kurtki czy spodni.

Pertex występuje również w wersji powlekanej Teflonem, która ma wyższą odporność na wodę jednak ogranicza w wyższym stopniu oddychalność tkaniny. Pokrycie tkaniny nie zapewnia wodoodporności a jedynie ochronę przed wilgocią i szybkim zamoczeniem.

Parę przykładów zastosowania wiatrówki w konkretnych sytuacjach:

gdy jest ciepło i nie wieje - wystarcza sama warstwa I, wiatrówka zajmuje tyle miejsca co duże jabłko, więc nawet nie odczujemy tego, że ja mamy w plecaku;

gdy jest ciepło i wieje - zakładamy wiatrówkę na I warstwę, wiatrówka skutecznie chroni przed wychłodzeniem, jednak w żaden sposób nie dociepla, podczas intensywnego wysiłku szybko odprowadza pot na zewnątrz;

gdy jest ciepło, wieje i lekko pada - wiatrówka przez dłuższy czas wytrzyma lekki „prysznic”, później, nawet jak przemoknie, jej struktura napędzana temperatura naszego ciała będzie dosuszała materiał - Pertex wyschnie szybciej podczas ruchu, a dodatkowo ciągle będzie chronił przed wiatrem

gdy jest chłodno i bezwietrznie - warstwa I i II zapewniają nam odpowiedni komfort termiczny, wiatrówka ponownie ląduje w plecaku;

gdy jest chłodno i wietrznie - wiatrówka założona na I i II warstwę zapobiega wywiewaniu ciepłego powietrza zgromadzonego w odzieży;

a gdy do tego wszystkiego zacznie padać - możemy założyć membranową kurtkę przeciwdeszczową na wiatrówkę bez obawy, że ograniczy ona oddychalność, jak miałoby to miejsce w przypadku założenia takiej kurtki na kurtkę z membraną wiatroszczelną.

Od roku z okładem mój zestaw do turystyki 3 sezonowej (wliczajac też zimę w Beskidach) składa się zasadniczo z takich elementów:

Góra:

-bielizna termoaktywna (niedocieplająca)

-lekki, elastyczny polar (Powerstretch lub gruby Power Dry)

-wiatrówka z Pertexu Microlight

-kurtka z Primaloftem (na postoje i rozruch)

-ultralekka przeciwdeszczówka z Entrantu DT (w plecaku, na wypadek zlewy)

Dół:

-bokserki termoaktywne

-krótkie spodenki z wewnętrznymi majtasami (wersja na upalne lato)

-cienkie, długie spodnie spodnie z Tactelu (wzmacniane Cordurą lub w wersji elastyczej)

-getry z Powerstretch (do spania i na rozruch o poranku).

Poniżej, podejście na Col De La Terrasse, wrzesień, w słóncu jakieś 18°C, ale wiatr zwalał z nóg.

Do zastosowań w cięższyh warunkach zazwyczaj stosuję:

Góra:

-koszulka termiczna lub bluza z Powerstretch lub Power Dry

-Primaloft 40g

-Primaloft 60g na postoje

lub

-koszulka termiczna

-Powerstertch/Power Dry

-Kurtka przeciwwietrza z membarną eVent

-Primaloft 60 na postoje

W obu przypadkach wiatrówka siedzi sobie w plecaku.

Zdarza się, że podczas ładnej, słonecznej pogody, temperatura wzrasta na tyle, że warstwy przygotowane na gorsze warunki, działają jak fińska sauna - wtedy ubieram wiatrówkę :)

Dół:

-spodnie, z grubego, bezmembranowego materiału typu softshell

-getry z Powerstretch do spania lub "awaryjnie".

Gorillapod

Jakis czas temu zmęczyło mnie noszenie mojego ulubionego Canona A1 z całym zestawem obiektywów - średnia waga ~3,5-4kg. Tym bardziej męczące i niewygodne było noszenie statyw, który wytrzymałby wagę aparatu.

Zmiana lustrzanki na małego, kompaktowego cyfraka zaowocowała potrzebą i możliwością zmniejszenia statywu, bo choć Canon A520 w porównaniu do mojego obecnego pstrykacza ważył więcej, i tak był lekki.

Niestety, rozpuszczony możliwościami pełnowymiarowego statywu byłem ciągle rozczarowany "pieskami", trójnóżkami i podstawkami - zawsze brakowało im choćby namiastki głowicy pod aparatem. Niekiedy stabilnie stały jedynie na w przybliżeniu płaskiej powierzchni.

Sprytna dostawka do kijka "mejd baj" Kohla sprawdza sie jedynie jako namiastka monopodu - do dodatkowej stabilizacji aparatu. Jako statyw wolnostojący się nie nadaje.

Statyw działający na zasadzie imadła (imadełkowy) ma również ograniczone pole działania, spróbujcie go użyć w skale, nawet z dołożoną głowicą kulową jest to trudne ;)

Ale niezawodny przemysł gadżeciarski znalazł na to odpowiedź - Gorillapod!

Początkowo byłem raczej sceptyczny w odniesieniu do możliwości tego cuda, jednak kolejna zmiana aparatu na mikrokompaktowy (Sony T20) dała mi pretekst do zakupienia modelu Gorillapod Original.

Pomijając wręcz nieprawdopodobne możliwości nóżek statywu, przekonałem się do niego tym, że w odróżnieniu od innych, posiada coś na kształt ruchomej głowicy pod aparatem oraz blokowane gniazdo ze stopką. Dzięi temu montaż i demontaż aparatu do statywu jest błyskawiczny.

Sam statyw nie sprawia wrażenia szczególnie wytrzymałego - parenaście plastikowych kulek z gumowymi pierścieniami - ale dzięki temu jest tak lekki, że łatwo o nim zapomnieć.

To, co mnie jednak zaskoczyło, to to, że te nóżki rzeczywiście działają!

Nie tylko pozwalają stabilnie ustawić aparat na nierównym podłożu, zbliżyć obiektyw do zdjęcia makro, to naprawdę stabilnie przytrzymują go np na poręczy krzesła, szklance piwa czy też gałęzi.

Gorillapod produkowany jest w kilku wariantach, należy dobrać odpowiedni do wagi całkowitej aparatu wraz z obiektywem.

Zapewne gdybym chciał przypiąć mojego Canona A1 do wersji Original, skończyło by się to rozbiciem lustrzanki :/

Sony T20 waży jakieś niecałe 200g, za to Canon A1 już ~1kg.

Maksymalna waga aparatu dla wersji Original to 325g.

Oj owieczko, gdybyś ty jeszcze gotować umiała...

Obserwując rynek turystyczny w Polsce nie trudno zauważyć, że przechodzimy właśnie etap wielkiego powrotu włókien naturalnych do odzieży aktywnej.

Ten trend powoli przebrzmiewa w krajach sąsiednich... ok, bądźmy szczerzy - w krajach zachodnich, jako, że tam wszelkie nowinki wchodzą szybciej i są też odważniej przyjmowane przez konsumentów.

Z prawa i z lewa słychać (widać, bo często są pisane) peany na temat cudownych i niewiarygodnych właściwości wełny z merynosów.Sporo w tym prawdy - runo merynosów jest delikatniejsze od runa innych owiec (porównywalne jest do odmiany szetlandzkiej, ale o tym marketingowcy milczą :).

Wełna jest jednym z nielicznych materiałów naturalnych, o którym można powiedzieć, że jest termoaktywny (niektórzy jeszcze wymieniają jedwab, ale kto by o tym pamiętał, jest merino!).

Zapytacie, więc czemu się czepiam?

Otóż mam wrażenie, że po raz kolejny wciska się nam "cudowny" produkt, remedium na każde zło tego świata od mokrych pleców począwszy, przez ekologię a na odświeżaniu oddechu skończywszy. Podobnie było z tzw. "softszelem".

Nie mam zamiaru negować sensu istnienia jednego czy drugiego, nie chcę się kłócić z wieloma osobami, które znają się ode mnie lepiej (zwróćcie jednak uwagę, że np. Andy Kirkpatrick chwali wełnę merino w kontekście zimowego wspinania wielkościanowego), ani mieszać którejś tkaniny z błotem.

Ot, po prostu chcę zwrócić uwagę na to, że nie wszystko jest dobre do wszystkiego i dla każdego.

Do rzeczy.

Niezaprzeczalne zalety odzieży z wełny merino:

:: nie śmierdzi (za szybko)
:: jest ciepła nawet gdy namoknie
:: jest odporna na wysoką temperaturę
:: jest naturalna - ważne dla ekologów (aczkolwiek tańsze sposoby wybarwiania opierają się na barwnikach chemicznych)
:: radzi sobie lepiej z odprowadzaniem wilgoci niż bawełna
Są też wady:
:: tempo schnięcia (odprowadzania potu) jest gorsze niż włókien syntetycznych
:: bez odpowiedniego wykończenia (podnosi cenę) deformuje się podczas noszenia i kurczy w praniu
:: jest relatywnie droższa od odpowiedników syntetycznych
:: dla wielu osób nawet najcieńsze odmiany są zbyt ciepłe
Sam używam wełnianej koszulki z długim rękawem - bardzo ją sobie chwalę jednak nie do wszystkiego.
Przy potliwości mojego organizmu wełna jest idealna do spokojnej turystyki, wszelkiej maści podróży i wyjazdów, gdzie nie specjalnie jest szansa na zrobienie prania. Koszulka idealnie sprawdza sie jako warstwa termiczna... do stania na mrozie :)

Ostatni wyjazd w Tatry utwierdził mnie tylko w tym, że mój organizm nawet zimą wytwarza masę wilgoci, której niestety wełna nie jest w stanie w całości odprowadzić. Efekt tego był taki, że odczuwałem dyskomfort "mokrego kompresu" na plecach. Całe szczęście ów kompres nie był przeraźliwie zimny, jednak był wyczuwalnie chłodniejszy niż niezapocona część koszulki.

Może pora na jakieś wnioski?

Odzież z wełny merino z czystym sumieniem mogę polecić tym, którzy wymagają od bielizny utrzymywania komfortu cieplnego, a przy okazji nie za wiele się pocą.

Merino jest świetną opcją dla osób podróżujących - koszulki nie dość, że nie są pogniecione, to nie łapią szybko zapachu użytkownika.

Tym, którzy podobnie jak ja, mocno się pocą do czysto wysiłkowej/sportowej działalności sugeruję używanie włókien sztucznych - tempo odprowadzania potu jest o niebo lepsze od koszulki z owiec.

Jak to bywa w życiu - wymyślono też kompromis - coraz częściej pojawiają się mieszanki włókien merino i poliestru. Taka mieszanka pozwala wykorzystać pozytywne cechy merino przy jednoczesnym ograniczeniu tych negatywnych.

Póki co używałem koszulek z mieszanki Sportwool, gdzie wełna (23%) jest warstwą znajdującą się tuż przy skórze, a poliester (77%)jest warstwą zewnętrzną. dzięki temu wilgoć nagromadzona w masie wełny jest odciągana przez zewnętrzną warstwę syntetyczną. koszulki ze Sportwool, w porównaniu do czysto syntetycznych, wytrzymują na mnie 3 krotnie dłużej bez wykręcania nosa, zapewniając jednocześnie podobne (lub wręcz identyczne) właściwości odciągania potu.

Podsumowując.

W mojej szafie zalega cały pokład syntetycznej bielizny termoaktywnej, z której korzystam często i niezmiennie, zwłaszcza latem (również na co dzień) lub na wypadach jednodniowych.

Na co dzień (zimą) oraz podczas dłuższych podróży używam koszulki wełnianej i mam zamiar sprawić sobie kolejne z tego materiału.

Na wyjazdach turystycznych-górskich najczęściej w plecaku ląduje teraz komplet koszulek: do chodzenia - Sportwool, do siedzenia na biwaku, do spania i jako koszulka rezerwowa - merino.

Uzupełnienie.

1. Merino w skarpetach.

Zachowuje się na mnie znacznie lepiej niż n górnej połowie ciała. Ostatni szybki wypad - 5 godziń intensywnego marszu w śniegu, w niskich butach bez membrany, dał taki efekt, że:

-stopy były lekko wilgotne (ale skarpety były mokre)

-stopy, do póki się ruszałem, były ciepłe (po powrocie do auta pomógł jedynie nawiew na stop).

Skład skarpet - 70% merino+ Outlast

W cieplejszych porach roku, powyższe skarpety są zbyt ciepłe oraz zbyt wiele wilgoci pozostaje w ich strukturze.

Zdecydowanie lepiej sprawdzają się modele z mieszanką 60% merino, 20% coolmax + domieszki, lub 30% merino, 42% poliester, 20% nylon + domieszki.

2.Trwałosć koloru koszulki.

Po 2 miesiacach średnio intensywnego użytkowania koszulki z długim rękawem ze 100% merino, oprócz lekkiego zmechacenia, które jest w końcu naturalne, powstały nieestetyczne odbarwienia pod pachami.

Dodam, że nie używam antyperspirantów, które miałyby prawo zostawić białe/jasne ślady.

Zamiast gumki

Używam czekana bez ogumowanego styliska.

Taki czekan jest lżejszy, łatwiej wchodzi w zmrożony śnieg, ale jeśli trzeba się na nim podciągnąć (użyć jako dziabki) czasami brakuje pewności chwytu. Rękawica ma tendencję do ślizgania się i czekan przekręca się w dłoni.

Wielu producentów stosuje zamiast ogumienia, małe wstawki przypominające papier ścierny (najprawdopodobniej to jest papier ścierny).

Domowym sposobem można łatwo uzyskać ten sam efekt.

:: W znanym, szwedzkim sklepie outdoorowym kupujemy rolkę taśmy zapobiegającej ześlizgiwaniu się ze schodów.
::Następnie określamy miejsce, w którym będzie spoczywać nasza dłoń na stylisku czekana i docinamy odpowiednio długi kawałek taśmy.
::Z uwagi na dość sporą szerokość taśmy, proponuję rozciąć ją na pół i przykleić po obu stronach styliska (od strony palców i od strony nadgarstka).
:: Rogi naklejki dobrze jest zaokrąglić, aby ograniczyć odklejanie się taśmy na brzegach.

Jedyną niewiadomą jest trwałość aplikacji. Nie wiem jeszcze jak mocno klej trzyma się czekana i co jaki czas będzie trzeba wymieniać naklejki - narażone są na odklejanie przez pracę styliskiem w śniegu oraz na wilgoć i niskie temperatrury, czego producent taśmy mógł nie przewidzieć ;)

Rolka ma długość 10 metrów, a na jednorazowe oklejenie zużywa się ok 6-8 cm.

Primaloft

Co nieco o...

Primaloft powstał jako alternatywa dla puchu.

Alternatywa niewrażliwa na wilgoć, ale o podobnej masie, właściwościach cieplnych i możliwości kompresji.

Pewnie nie będzie zaskoczeniem, jeśli napiszę, że zlecenie na taką alternatywę złożyła we wczesnych latach '80, armia Wujka Sama.

Primaloft produkuje trzy rodzaje wypełnienia używanego w kurtkach czy śpiworach, ocieplinę butów i samo włókno, wplatane np. w skarpety.

Primaloft One - ma najlepszy stosunek masy do utrzymywania ciepła i najlepiej się kompresuje. Struktura One jest naturalnie odporna na przewiewanie.

Primaloft Sport - jest odrobinę gorszy w kompresji (trzeba użyć więcej tej ociepliny w stosunku do One, żeby uzyskać tą samą izolację).

Primaloft Eco - najmłodsze dziecko w rodzinie, 50% włókien w splocie jest z przetworzonego poliestru, poza tym zachowuje standardowe właściwości Sport.

Oprócz tego każde z wypełnień występuje w różnej gramaturze na metr kwadratowy (po ludzku - grubości). Często zdarza się, że producenci stosują dwie warstwy wypełnienia np. 130g/m2 i podają ich sumaryczną wagę 260g/m2.

Ale czy to działa?

Obecnie moja szafa posiada w zasobach: sweter puchowy, kurtkę ze strefowanym wypełnieniem Primaloft One 60g i kurtkę z Primaloftu Sport 40g.

Montane Prism 2.0

Tak naprawdę nie widzę specjalnie różnicy pomiędzy właściwościami użytkowymi One i Sport (poza grubością wypełnienia) ale, w obu moich kurtkach zastosowano bardzo dobre materiały zewnętrzne, które zapewniają nieprzewiewność jak i dużą odporność na wilgoć.

Kurtka z P. Sport 40g służy mi głównie jako kurtka miejska, jako odpowiednik polara 200 podczas wyjazdów w góry oraz jako docieplenie do śpiwora.

Nad polarem ma tę przewagę, że:

-jest nieprzewiewna

-nie przemaka na pierwszym lepszym deszczu

-po spakowaniu zajmuje odrobinę więcej miejsca niż szczur z Ikei

-pakuje się we własną kieszeń

-waży niespełna 420g

Kurtka z Primaloft One 60g, sprawdza się znakomicie zimą - jako kurtka "postojowa".

Zazwyczaj noszę bardzo niewiele warstw podczas marszu - unikam przegrzewania się, a pierwszą rzeczą jaką robię po zatrzymaniu, to wyciągnięcie tej kurtki i założenie kaptura. Potem dopiero sięgam po termos, kuchenkę czy np. statyw.

O ile kurtkę z wypełnieniem 40g porównuje termicznie do polara 200, to tę z 60g porównałbym do 300-tki. I tu ponownie widzę w kurtce z Primaloftu przewagę nad grubym polarem, w odporności na czynniki zewnętrzne, objętości i w wadze (ok 520g).

Obie kurtki posiadają ocieplany kaptur, w grubszej wejdzie do niego kask, co nie jest dla mnie bez znaczenia.

Mam teorię, którą mam zamiar sprawdzić jeszcze tej zimy (o ile przyjdzie), że zestaw obu kurtek zapewni mi odpowiednią ochronę podczas zimowych wyjść w Tatry, na zasadzie:

40g jako kurtka "marszowa" założona jedynie na bieliznę termiczną

60g jako kurtka postojowa - zapobiegająca wychłodzeniu podczas podziwiania widoków.

Taki układ charakteryzuje się minimalna wagą (a przez co nieporównywalnie większą mobilnością niż duet 200+hardshell) i objętością w plecaku, dobrą oddychalnością i zabezpieczeniem przed wszystkimi "zimowymi" czynnikami zewnętrznymi.

Co z tego wyjdzie, czas pokaże :)

Porównanie puchowego do Primaloftu wypada różnie:

:: puch ma mniejszą objętość i sprawia lepsze wrażenie (jest bardziej puchaty od waciaka z Primaloftu ;)

:: puch ma mniejszą masę (jak jest suchy)

:: Primaloft po 3 dniach używania w warunkach o dużej wilgotności nie wykazuje żadnych zmian, puch zauważalnie "flaczeje"

:: puchu nie odważyłbym się założyć podczas deszczu bez kurtki zewnętrznej, Primaloft parokrotnie przeżył ulewę, będąc jedyną zewnętrzną warstwą - nasiąkł ale nie przemókł.

:: podobnie jak w śpiworach, tak i w kurtkach, puch ma dłuższą żywotność.

I dobrze, jednak jako osoba dosyć praktyczna i tak wolę kurtkę mniej wrażliwą na użytkowanie.

Mała konkluzja (bo może coś jeszcze dopiszę)

Mieszkając we Wrocławiu, tak naprawdę nie wiedziałem co to jest wilgoć.Po przeprowadzce do Krakowa, odkryłem, że tu, słowa: "wilgoć w powietrzu" nabierają innego znaczenia. Po jednej tzw. zimie w Krakersowie zrezygnowałem z używania swetra puchowego w mieście. Ubolewam ponadto nad brakiem porządnej zimy - takiej z mrozem i toną śniegu. Zamiast niej mamy mrozik i mokrą breję. Ale na pogodę wpływu nie mam, mogę się tylko do niej dostosować, dlatego puch zostawiam na konkretną, mroźną i suchą pogodę. Za to do częstego użytku w "oparach Krakowa" jak i w naszych pięknych górach zostawiam sobie jakże niewrażliwy syntetyk ze znaczkiem Primaloft.

Czest połcz

Odkąd zacząłem używać małego, cyfrowego aparatu, zawsze miałem problem gdzie i w czym go przypiąć, żeby mieć go zawsze pod ręką.

Podobnie jest z mapą - wielkie, dyndające na szyi mapniki są irytujące, zwłaszcza w terenie bardziej skalistym, gdzie trzeba się czasami przytrzymać skały czy klamer. Ściąganie plecaka za każdym razem gdy nie jestem pewny przebiegu szlaku jest jeszcze gorsze.

Tych problemów nie mam zimą, kiedy mam na sobie kurtkę i spodnie z kieszeniami, ale latem, niestety mapa w kieszeni moich szortów się nie mieści, a super techniczny t-shirt nie ma kieszonki na aparat ani nawet jedwabną chusteczkę.

Początkowo myślałem o dostosowaniu jakiejś torby/kieszeni do troczenia na pasie biodrowym. Pomysł jest dobry, o ile w każdym plecaku ma się podobny pas biodrowy. W mojej kolekcji, niestety mam plecaki z najróżniejszymi pasami oraz kilka "daypacków" bez żadnego pasa.

Ale... każdy plecak ma szelki - dlatego postanowiłem znaleźć jakąś kieszeń, którą można przypiąć pomiędzy szelkami.

Początkowo chciałem taką kupić - jak wskazuje tytuł działu - mam dwie lewe ręce, więc majsterkowanie jest dla mnie ostatecznością.

Skończyło się, oczywiście tylko na chęciach. W Polsce tego typu asortyment jest nieosiągalny, więc postawiony pod ścianą zacząłem szukać czegoś, co w prosty sposób da się przerobić, a jednocześnie nie będzie wielkie i ciężkie.

Odpadły wszystkie torby biodrowe, które produkowane są chyba jedynie dla skejtów, grejtów i innych emo, odpadły też kosmetyczki - zazwyczaj są rozkładane, rolowane z miejscem na trzy szczoteczki do zębów i depilator.

Wybór padł na saszetkę Tatonka Dodger S.

Poniższe zdjęcie różni się od aktualnego produktu - pętelki z taśmy są na obu końcach zamka, na lewej wszyty jest plastikowy karabinek.

Dokonane przeróbki - wodzik zamka zamieniłem na kawałek repika, u dołu doszyłem dwie pętelki z taśmy 10mm, przez które przeplotłem gumki ze stoperami.

Odciąłem plastikowy karabinek i dodałem dwa breloczkowe "not for climbing".

Wyszło coś takiego:

Konstrukcję mocuje się do szelek albo na wszytych tam D-ringach, albo do pętelek z repików lub "ziplocków" (np. na zdjęciu poniżej).

Elastyczne gumki u dołu zapina się do pasków szelek - dzięki stoperom można wyregulować ich długość, stoper umożliwia zapięcie i odpięcie pętelki przy sciąganiu plecaka. Te odciągi eliminują efekt kołysania się i obijania się "poucza" o korpus.

Do czest połcza mieści się złożona na pół mapa, Sony T20, Buff, dwa batony energetyczne, kompas, e+LITE i mały scyzoryk. W ostateczności można dopchnąć tam jeszcze pertexowego windshirta, jednak wtedy nic się z niego nie da wyciągnąć.

Budyń z trocinami

Przepis jest prosty -budyń błyskawiczny mieszamy z muesli, zalewamy wrzątkiem, merdamy i wcinamy.
Nie jest to "danie obiadowe" ale prosta i szybka przekąska, która pozostawia miłe uczucie rozgrzewajacej sytości.
Poniżej zestaw prototypowy - paczka budyniu + paczka muesli Fitella.
Pomysł na "gluta", w zasadzie zrodził się na zakupach spożywczych przed wyjazdem, właśnie jak zobaczyłem małe paczuszki z muesli i zacząłem sie zastanawiać z czym możnaby to jeść ale żeby nie zabierać np. wielkiej paczki mleka w proszku czy kubka jogurtu. Stanęło na budyniu. Teraz muesli zabieram przepakowane z dużej paczki, do woreczka strunowego - wychodzi taniej.
Uwaga - po zjedzienu, naczynie, z którego się jadło warto umyć od razu, albo zalać resztką wrzątku - "glut" jest mocno lepki i ciężko go umyć jak stężeje. Dobrym pomysłem jest jedzenie z woreczka, który można wymyć lub użyć do przenoszenia innych śmieci.

Batony energetyczne

Przepis na domowe batony energetyczne


2 szklanki płatków owsianych błyskawicznych (!!)
1 szklanka mąki pszennej
1/2 łyżeczki soli
1/2 łyżeczki cynamonu
1/2 szklanki posiekanych orzechów (obojętne jakie, ja lubię laskowe)
1/2 szklanki oleju
2/3 szklanki miodu
jedno duże jajo, bakalie i inne:
figi, nadają dodatkowa lepkość mieszaninie i fajny smak, orzechy i słonecznik zawiera olej - daje więcej energii, rodzynki, żurawina, morele, śliwki - dla smaku, co, kto lubi,kawałki czekolady (gorzkiej) i żelki - efekt "niespodzianki" Można dodać cukier, tak było w poprzednim przepisie, ja jednak wolę dodać więcej miodu - smak jest bardziej naturalny.

Przygotować blachę do pieczenia ok 20x30 cm, wyłożyć ją dokładnie papierem do wypieków.
Piekarnik rozgrzać do 180'C
W mniejszej misce należy bardzo dokładnie zmiksować olej, miód, jajko i aromat, aż do uzyskania jednolitej masy (niekoniecznie trzeba robić to mikserem, ja mieszałem widelcem i też było dobrze).
W dużej misce należy dokładnie wymieszać płatki owsiane, mąkę, cukier, bakalie i inne, sól i cynamon.
Zawartość mniejszej miski łączymy z pozostałymi składnikami. Należy wszystko dokładnie wymieszać/wygnieść, tak żeby poszczególne składniki równo się rozłożyły (masa strasznie się klei, dlatego polecam użycie jednorazowych rękawiczek do mieszania :).

Ostatnimi czasy wszystko mieszam w tzw. "robocie kuchennym", najpierw suche składniki, potem dolewam zawartosc (wymerdaną) mniejszej miski.

Ma to tę zaletę, że mój mikser dodatkowo rozdrabnia podczas mieszania poszczególne składniki, więc masa staje się bardziej jednolita i batony wychodzą bardziej zwarte. Mając to na uwadze, nie można zbytnio rozdrabniać bakalii, które chcemy mieć "wyraźnie wyczuwalne" w masie batonów.

Papkę przekładamy do blachy, dobrze wciskając ją w brzegi i lekko ubijając - chodzi o to, żeby gotowe batoniki nie miały pustych miejsc w środku.
Piec w temperaturze 180'C przez 20-25 minut (chyba, że brzegi szybciej zbrązowieją). Po wyciągnięciu z pieca, należy nasz wypiek pozostawić do całkowitego wystygnięcia, dopiero potem wyłożyć na deskę i pokroić.
Proponuję po poporcjowaniu, pozostawić batony przez parę godzin do obeschnięcia również z boków i z drugiej strony, mniej się później kleją do opakowania. Ja je pakuje osobno w folię aluminiową, potem po parę wkładam do woreczka strunowego.
Paćkaniny jest na 15-20 minut + czas pieczenia + czas na wystygniecie i obeschnięcie batonów.

Scarpa Manta GSb

Od końca sierpnia mam przyjemność używania butów Scarpa Manta GSb.

Model zyskał w nazwie trzy, dodatkowe literki "GSb", oznaczające, że podeszwa tych butów została przystosowana do wpięcia raków Grivela z mocowaniem "Grivel Scarpa Binding" .

Co to zmienia? Otóż to, że dzięki temu buty zrobiły się lżejsze.

Twardość podeszwy zmieniono na B2 (odpowiednik C), jednak z możliwością podpięcia raków automatycznych GSb, więc jeśli ktoś dysponuje np. zestawem Cumbre + Grivele z GSb, może użyć tych samych raków do lżejszych butów, na lżejsze warunki.

Dla mnie nowe Manty mają tę zaletę, że mogę wykorzystywać je zarówno latem, ponieważ nie są za twarde, ale mogę też do nich podpiąć półautomaty i zabrać je zimą na lżejsze wypady.

Nowa wersja została dodatkowo mocniej oblana gumą, co zapewne jest bardziej przydatne np. na lodowcu i teoretycznie w terenie skalistym (jakby gruba, dwoinowa skóra bała się ostrych kamyczków ;P ).

To, co nie uległo zmianie, to konstrukcja cholewki -w dalszym ciągu nie użyto w jej konstrukcji żadnej membrany. Syntetyczna wyściółka poprawia szybkość schnięcia (zobaczymy).

Podeszwa - Vibram Jorasses - głęboko rzeźbiona, jednak ze strefami o zwiększonej przyczepności. Świetnie sprawdziła się w terenie skalistym, zarówno na litej skale i na rumoszu. Niestety podczas podejścia przez las, dość szybko zapychała się błotem i nie jest zbyt stabilna na mokrych i omszonych korzeniach.

Scarpa Manta GSb

Nalgene - outdoorowy słoik

Tym razem coś w temacie przenoszenia płynów.

Nalgene 32oz/1l Wide Mouth Bottle

O ile w Europie chyba najbardzie rozpoznawalną "butelką turystyczną" jest aluminiowa konstrukcja SIGG'a, to za Wielką Kałużą używa się głównie (i prawie jedynie) butelek Nalgene.

Nalgene to oddział "outdoorowy" firmy Nalge, produkującej pojemniki laboratoryjne z tworzyw sztucznych. Z tych samych tworzyw powstają wersje turystyczne. Różnią się w zasadzie tylko designem :) i zakrętką z paskiem-niegubkiem.

Co jest takiego ciekawego w tej butli, że o niej piszę?

W zasadzie - wszystko, cała koncepcja jest tak różna od tej, do której byłem przyzwyczajony, że ciężko mi teraz znaleźć jakiś jej minus.

Po pierwsze - otwór wlewu.

Po Hamerykansku - łajd małtw, wlew butli ma średnicę ~5,5cm. Dzięki temu możemy bez problemu wsypać różne puszczalskie proszki do środka, latem wrzucić parę kostek lodu przed wyjściem z domu albo listek świeżej mięty jak smak wody źródlanej w końcu nam się znudzi.

Zimą taki otwór podobno łatwiej jest odkuć z lodu... już sobie wyobrażam wiercenie przerębli w litrowej butelce :)) Chyba wolę zimą wrzucić butlę do plecaka, zapobiegając jej zamarźnięciu, albo wziąć termos :)

Kolejnym atutem szerokiego, słoikowego wlewu jest nabieranie wody ze strumieni. Robi się to szybko i praktycznie po sam gwint butelki.

W tym miejscu pojawia się kolejna zaleta "słoika" - jest przezroczysty, widać czy razem z wodą nie nabrały się jakieś farfocle oraz ile tej wody zostało.

W tym ostatnim pomaga czasami nadrukowana miarka, przydatna również gdy jest potrzeba odmieżenia konkretnej ilości wody np. do liofilizatu.

No tak, ale w zasadzie przezroczyste butelki są też dodawane gratis do wody mineralnej, te z szerszym wlewem, do napojów w stylu "lodowataherbata", więc po co wydawać kasę na plastikowy słoik z dumnym napisem "made in usa"??

Mnie przekonało to, że po zagotowaniu wieczorem wody, można ją wlać do butli i całość wrzucić do śpiwora. Po kilku minutach kładziemy się do miłego, nagrzanego śpiwora, a improwizowany termofor jeszcze przez długi czas dodatkowo ogrzewa nasze przemarznięte i wymęczone kości ;)

Rano - na biwaku zimowym - mamy gotową porcję wody na śniadanie, bez konieczności czekania na wytopienie śniegu.

Jako, że posiadam jeszcze wężyk Source ConverTube, dzięki dołączonej do niego przejściówce jestem w stanie przerobić słoik na pojemnik do tankowania w locie.

Inne pomysły na użycie słoja czyli "whiskey in the jar".

(głównie wyczytane i zasłyszane, część zweryfikowana)

:: suchy pojemnik na sypkie produkty np. muesli (wolę woreczki strunowe) lub wartosciowe przedmioty podczas spływu czy forsowania rzeki (spróbujcie wcisnąć tam aparat!)

:: duży kubek - po zagotowaniu wody, z częsci robię herbatę i wlewam do Nalgene, resztę, w kubku mieszam z jedzonkiem.

:: ...

Wytrzymałość.

Podobno Nalgene są niezniszczalne, nie do pobicia, etc... tak też mówili o Związku Radzieckim.

Fakty są takie, że od półtora roku, mój słoik spadał na skały, staczał sie po piargach, był deptany i traktowany wrzątkiem i zamrażany. Oprócz paru zarysowań, innych śladów użytkowania po nim nie widać.

Na koniec kilka uwag o raku i poliwęglanach.

"Amerykańscy naukowcy..." zaczyna się znajomo, nie? No właśnie naukowcy są zmorą, najpierw wymyślają coś rewolucyjnego, ułatwiajacego nam życie, potem stwierdzają, że jest to rakotwórcze, by za parę lat to znów zweryfikować.

Podobno poliwęglan, z których wykonane sa butelki Nalgene (podobno niektóre butelki dla niemowląt też!) wydziela substancję rakotwórczą Bisphenol A.

Badania nie zostały jeszcze potwierdzone i jednoznacznie nie stwierdzono czy ta cecha występuje i czy jest groźna.

Stężenie jego jest podobno niewielkie, jednak rośnie drastycznie pod wpływem temperatury, co mnie zmartwiło, bo fajnie jest rano nie topić śniegu na heratę.

Oczywiście Nalgene, jak i całe stado innych producentów, zaprzecza, dementuje i zasłania się innymi badaniami. Jak to z tym będzie - czas pokaże.

Moim zdaniem, wyjdzie coś takiego jak z menażkami z aluminium - w zasadzie aluminium zdrowe nie jest, jednak ilość wchłanianej przez nas substancji podczas wyjazdów w góry jest tak znikoma, że bardziej szkodzi nam siedzenie w mieście z otwartym oknem.

I tak, podczas kolejnego mroźnego biwaku, wrzucę sobie mój słoik Nalgene zalany wrzątkiem, w nogi śpiwora.

Buff

Niby zwykły kawałek szmatki z mikrowłókien, a jednak potwierdza on ideę, że proste rzeczy są najlepsze. Uniwersalność tego skrawka materiału jest zaskakująca.

No i mocno działa na moją duszę gadżeciaża ;)

O ile dobrze liczę, mój pierwszy Buff pojawił się u mnie w roku 1994 i ... używam go do dzisiaj, to jest ten fioletowy w białe plamki, na poniższym zdjęciu. Później, a w zasadzie dużo później, bo po ok 6-7 latach, kupiłem kolejnego, i kolejnego i kolejnego...

Tym sposobem mamy z żoną 12 sztuk w różnych wzorach. Jeden to Visor Buff - z daszkiem, reszta to model Original. Część z nich jest niemalże kolekcjonerska - drukowana w krótkich seriach, inne są katalogowe, ale każdy z nich jest używany.

Oprócz tych oryginalnych przewinęły się ze cztery "szmatki" kupione taniej, "bo nie widać różnicy". Może jestem zbyt uważny, ale ja tę różnice widzę.

"Szmatki" średnio po 3 miesiacach używania wyglądały jak mój pierwszy Buff - po 10 latach kontaktu z moją szczeciną na brodzie.

Poza tym te oryginalne nie tracą kolorów po praniu :)

Nie będę pisał co można z Buffa zrobić, jest o tym sporo informacji w sieci i na engiecie.

Chyba jestem uzależniony od tej szmatki.

Gotta Catch 'Em ALL!

e+LITE

Gadżet?
e+LITE trafił do mnie tuż po jego polskiej premierze - w grudniu 2006 roku.
Jako znany gadżeciaż - po prostu musiałem go mieć!

Lampka przy pierwszym kontakcie sprawia wrażenie gadżetu - rzeczy fajnej, ale na dłuższa metę nieprzydatnej lub takiej, której użyje się parę razy i wrzuci do szuflady.
W moim przypadku tak się nie stało, czołówka zagościła w moim plecaku niemalże na stałe.
Zabieram ja na każdy wyjazd - często jako jedyne i podstawowe źródło światła.

Budowa
Petzl e+LITE w plastikowej, prawie owalnej obudowie ma zamknięte 3 białe diody, ułożone w trójkąt ostrokątny,
w środku którego znajduje się jedna, mała, czerwona dioda. Diody nie są niczym osłonięte, jedynie lekko zagłębione w obudowie.
Po lewej stronie znajduje się czerwona dźwignia, którą przełącza się poszczególne tryby czołówki.
Dźwignię przesuwa się po łuku, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, począwszy od pozycji zablokowanej, oznaczonej kłódką, mamy, kolejno:
-wyłączona
-diody białe - tryb ekonomiczny
-diody białe - tryb maksymalny
-diody białe - tryb migający
-dioda czerwona - tryb migający
-dioda czerwona - włączona
-wyłączona

e+LITE diody

Pozycja każdego trybu jest utrzymywana dzięki delikatnej zębatce widocznej na łuku ruchu dzwigni.

Języczek dźwigni wskakuje w zagłębienie zębatki, do zmiany trybu należy użyć nieco siły.
Obudowa jest uszczelniona - czołówka posiada certyfikat szczelności do -1m, czyli teoretycznie możemy sobie podświetlić wodę w wannie na czerwono.

Z tyłu czołówki znajduje się zakręcane, uszczelnione wieczko chroniące baterie.
Wieczko ma nacięcie służące do otwierania - jako klucza używa się stopera znajdującego sie na elastycznej opasce na głowę.

Korpus latarki zamocowany jest na przegubie kulowym do czerwonej podstawy, do której przymocowana jest elastyczna
opaska do założenia na głowę oraz metalowy klips, umożliwiający dopięcie e+LITE np. do troka.
Taka konstrukcja przegubu umożliwia ruch o 360° i 180° w drugiej płaszczyźnie - pochylenie.
Regulacja jest płynna.

Elastyczna opaska ma szerokosć 10mm i regulowana jest plastikowym stoperem. Pomimo niewielkiej szerokości, nie gniecie
a czołówka trzyma sie na głowie bardzo pewnie.

Całość waży 27g z dwoma bateriami w środku.

W komplecie dołączony jest twardy pokrowiec ze szlufką umożliwiającą założenie go na 40mm trok.
Szlufka jest zamknięta, więc żeby przymocować pokrowiec do troka lub paska, trzeba go przewlec przez całą długość.
Sposób zamykania futerału jest prosty i póki co, niezawodny. Dwie części zamykające się podobnie jak pudełko z jajek Kinder Niespodzianka, korpus i wieczko nachodzą na siebie, a dodatkowo są połączone ze sobą po obwodzie futerału, elastyczną opaską. Opaska przytrzymuje obie części razem. Aby otworzyć futerał, należy odciągnąć wieczko w osi podłużnej pokrowca, a potem przesunąc je w bok. Pokrowiec nie jest wodoszczelny, w dnie posiada nawet mały otworek odpływowy.

Niech stanie się jasność...
Czołówka posiada 5 trybów emitowania światła, dwa natężenia światła stałego dla diód białych, jedno dla diody czerwonej
oraz dwa tryby migające, po jednym, dla każdego koloru światła.
Według producenta, maksymalny zasięg światła dla t=0, to 19 i 11 metrów, później spada on do 12 i 10 metrów.
Przyznam, że nie chciało mi się bawić w dokładne określanie zasięgu, więc trudno mi powiedzieć ile dokładnie metrów
przede mną jest oświetlane. Jedno mogę określić pewnie - nie było to nigdy deklarowane 19m ;)

Realnie e+LITE daje na tyle dużą plamę światła, żeby móc spokojnie maszerować po szlaku, rozbić namiot, poświecić do garnka, żeby sprawdzić czy jego zawartość nie chce uciec czy też żeby w końcu sprawdzić na mapie gdzie do ... jestem.

Latarka zasilana jest dwoma bateriami "guzikowymi" typu CR2032.
Są to baterie litowe, dzięki czemu możemy przechowywać je w czołówce przez długi czas (wg. Petzla 10 lat).
Ogniwa te tylko w minimalnym stopniu tracą swoją moc podczas leżakowania, są odporne na niskie i bardzo wysokie temperatury,
nie "wylewają się".

Rodzaj użytego zasilania idealnie pokrywa się z katalogowym przeznaczeniem - latarki awaryjnej.
Plastikowy kokon może leżeć na dnie plecaka czy schowka samochodowego i czekać w pogotowiu aż padną baterie
w podstawowej czołówce albo w środku nocy trzeba będzie zmienić koło.

Zderzenie z rzeczywistością
czyli jednak gadżet, mini czołówka stworzona jako backup, do użycia w sytuacji, kiedy "normalne" źródło światła nie działa.
Nie! e+LITE jest pełnowartościową mikroczołówką - jednak nie dla wszystkich i nie do wszystkiego :)

Przez półtora roku użyłem raz, może dwa razy innej czołówki.
e+LITE daje wystarczajaco dużo światła do bezpiecznej nawigacji w miarę znanym lub oznaczonym terenie.
Sprawdza sie znakomicie jako źródło światła "na godzinę przed zaśnięciem" i do zebrania się przed świtem.

Kierując się ciekawością i chęcią wypróbowania nowej zabawki zabrałem ją na parę nocnych marszów.
Pierwszy poważny egzamin przeszła podczas zimowego, nocnego spacerku na rakietach.
Temperatura spadła grubo poniżej zera, wiał silny wiatr, było duże zachmurzenie.
Podczas około 6 godziń czołówka była wyłączona tylko raz - do zrobienia zdjęcia.
Zgodnie z przypuszczeniami - latarka nie straciła mocy z powodu mrozu (przynajmniej nie było to zauważalne),
Wajha sterująca nie zamarzła i dało się ją w miarę wygodnie obsłużyć w rękawicach.
Światło odbite od śniegu w trybie maksymalnym było na tyle męczące, że 90% drogi szedłem przy trybie ekonomicznym.

Podczas tego marszu objawił się również minus lampki - płynna regulacja pochylenia i kąta świecenia jest nic nie warta
w konfrontacji ze sztywnym daszkiem kaptura kurtki. Daszek przestawia kąt padania światła, tak, że latarka świeci
mniej więcej na czubek nosa przy okazji oślepiając użytkownika.
Wybawieniem jest przepięcie lampki na pas piersiowy lub pas biodrowy.
Takie położenie źródła światła okazuje się bardzo wygodne.
Jest bardzo stabilne, znajduje się nieco niżej nad ziemią, co daje efekt jakby świeciło jaśniej, rozmawiając z kimś świecimy mu na kolana a nie po oczach.

Później czołówka była parę razy użyta jako światło do nocnego marszu, jednak nigdy nie był to odcinek całonocny
i było to w terenie w miarę oznaczonym, e+LITE nie nadaje się do marszów i biegów na orientację, chyba, że jako, nawet nie druga, ale trzecia lub czwarta czołówka w zespole...

e+LITE ma jeszcze jedną wadę, widoczną niestety w wielu produktach Petzla, poświata diód jest na tyle mocna, że prześwieca ponad dolna częścią obudowy latarki. Daje to taki efekt, że przy większym pochyleniu lampki w dół, poświata drażni oczy.

Podsumowując

e+LITE to świetna czołówka do ogólnoturystycznego zastosowania.

Zgodnie z przeznaczeniem, sprawdza się jako zapasowe źródło światła lub jako druga latarka w zespole.

Patrząc na to z drugiej strony, pod kątem ewolucji sprzętu turystycznego, e+LITE może zastąpić proste latarki, któych i tak używało się podczas np. spóźnionego powrotu do schroniska czy auta.

Czołówka moze się też przydać wspinaczom, którzy dopiero o zmierzchu zwijają szpej, by wykorzystać kazdą chwilę dnia na wspinanie.

W ograniczonym zakresie, ograniczonym jedynie zdrowym rozsądkiem i doświadczeniem, można ją stosować jako jedyne źródło światła na wyjeździe.

e+LITE

Informacje od Producenta
Parametry techniczne
• 3 diody białe i 1 czerwona.
• 2 poziomy oświetlenia: ekonomiczny i maksymalny.
• 2 tryby pulsujące: biały i czerwony.
• Działa z 2 bateriami litowymi CR2032 (dostarczone).
• Ciężar latarki: 27 g z bateriami.
• Ciężar całkowity latarka czołowa + baterie + pudełko: 46 g.
• Opaska elastyczna zamocowana na stałe.
Latarka wodoszczelna do -1 m (pojemnik na latarkę nie jest wodoszczelny).
Gwarancja 10 lat.

Czas świecenia - poziom maksymalny: 35 h
Zasięg:
t0 = 19 m
t30min = 12 m
t10h = 5 m
t30h = 3 m

Czas świecenia - poziom ekonomiczny: 45 h
Zasięg:
t0 = 11 m
t30mn = 10 m
t10h = 5 m
t30h = 3 m

Certyfikaty:
CE Ex II 3GD Eex ic IIC T6, Ex tD A22, IP6X T85°C X

Całkowita niezawodność - przez wiele lat, w każdych warunkach. Gwarancja 10 lat.
- Możliwość przechowywania przez 10 lat (baterie litowe CR2032 nie ciekną)
- Odporna na temperatury -30°C do +60°C.
- Wodoszczelna do -1m.
- Możliwość użycia w środowiskach zagrożonych wybuchem.

No to zaczynamy

Sukcesywnie pododaję tu moje wcześniejsze wpisy z istniejącego bloga na ngt a następnie będę się tu uzewnętrzniał w temacie sprzętu i ogólnie pojętej turystyki.