20 lutego 2017

e+LITE IV

Jak pod koniec 2006 roku do Polski trafiły pierwsze sztuki e+Lite, to musiałem jedną mieć.
Podobnie teraz - w połowie stycznia premierę miała czwarta wersja tej mikro-czołówki i po prostu nie mogłem jej nie kupić.


Na pierwszy rzut oka obudowa wygląda niemal identycznie jak wersja pierwsza (oczywiście różni się diodami i kolorem przełącznika), jednak nie ma już tego sprytnego klipsa, którym można było przypiąć lampkę do daszka czy troka.
I niestety nie da rady zamienić tej części pomiędzy modelami, ponieważ mają odwrotnie umieszczone kulkę i gniazdo - wersja I ma gniazdo w korpusie latarki, a IV ma gniazdo w podstawie/uchwycie na gumkę.

Różnica w mocy światła jest ogromna, ale więcej o tym jak się sprawuje i jak ma się do najstarszej wersji opiszę później.

31 grudnia 2016

Nowego i Lepszego.

W Nowym Roku życzę Wam dużo czasu spędzonego w górach, w dolinach, nad i pod wodą albo i w powietrzu - gdzie sobie tylko wymarzycie!

vick

13 marca 2016

Supermarketowy Ultralight


Pewnie to znacie - wchodzi się do supermarketu po chleb i piwo, a wychodzi z tosterem, bo był po drodze.
No może w tym przypadku było ciut inaczej, ale mechanizm był zasadniczo podobny.



W zeszłym tygodniu rozpocząłem sezon dojazdów do pracy na rowerze i jak to zwykle bywa, w ostatniej chwili wyszło, że muszę wymienić linkę hamulca. Padło na Decathlon, bo był prawie po drodze.

Nigdy nie ukrywałem, że nie przepadam za produktami z Decathlonu, ale też nie zaprzeczam, że robię tam zakupy - głównie produkty "szybkowyrastające" dla aktywnego sześciolatka, ale i sam mam parę rzeczy, np. składany plecaczek NewFeel, idealny na zakupy lub szybki wypad ze schroniska.

Idąc na dział częściowo-rowerowy, zahaczyłem o regał z duperelami turystycznymi do plecaków, a tam niespodzianka
- seria Ultra Compact - składane do zintegrowanych woreczków, ultralekkie akcesoria do przenoszenia przedmiotów:

saszetka-biodrówka, składany plecak, torba na ramię i plecak z rolowanym zamknięciem.
Wszytko w niewygórowanych cenach - od 10 do 40 złotych, jak na hipermarket przystało.

Jak się domyślacie, wyszedłem nie tylko z linką hamulca.


Na zdjęciu od lewej:
2 litrowa biodrówka, 10 litrowy plecak, 14 litrowy plecak Newfeel i 20 litrowy plecak rolowany.

Każdy przedmiot uszyty poprawnie, ale bez fajerwerków - wystające nitki i rozchodzące się szwy to standard, ale też i nie odstaje to za bardzo od innej masowej produkcji. Zaskoczeniem jednak jest użycie markowych klamerek ITW.

Nerka, przez to że jest z cienkiego materiału, pomimo sporej objętości, nie nadaje się do noszenia ciężkich rzeczy. Klucze, portfel i telefon plus np. wiatrówka, to maksimum co wygodnie w niej się przeniesie.

Dziesięciolitrowy plecak, może przenieść butelkę z wodą, czekoladę, latarkę i kurtkę przeciwdeszczową w momencie kiedy zostawimy podstawowy plecak w schronisku lub w przechowalni bagażu na dworcu.
Niespodziewany sześciopak piwa też uniesie, ale nie będzie to komfortowy bagaż.

Najciekawiej wypada plecak 20 litrowy.
Rolowane zamknięcie i podklejone szwy powinny zapewnić wodoodporność, a niska waga i cienki materiał dają jeszcze możliwość traktowania go jako suchego worka do wnętrza dużego plecaka - np. na śpiwór. Tyle mówi teoria po pierwszych oględzinach.

A praktyka?

Cóż, odporność na lekki deszcz i zachlapanie jest zadowalająca, ale wymyślony sposób rolowania plecaka jest niepewny - zawijam go o dwa złożenia komina więcej i zapinam klamrę w drugą stronę niż wymyślił producent.

Dlaczego? Ponieważ końcówka komina, żeby trzymała szczelność, powinna być albo usztywniona albo wykończona taśmą zapewniającą brak ślizgania się materiału (powiedzmy, że przodu z tyłem). Niestety tu tak nie jest. Owszem jest wszyta taśma, ale ona jest za miękka, a wodoodporne powleczenie materiału od środka powoduje, że po zrolowaniu i mocniejszym ściśnięciu plecaka, zamknięcie się otwiera, bo brak jest tarcia.

Wygoda noszenia.
W 2004 roku kupiłem składany plecak Tatonki, w którym zwijają się szelki pod obciążeniem. Potem składany plecak Vaude, z szelkami z miękkiej siatki - ten, po zapakowaniu zwija się w kulkę na plecach.
Tu, na sto procent będzie tak samo - cienkie szelki pozwijają się w sznurki i będą wpijać w ramiona, a brak przesztywnienia pleców spowoduje efekt tobołka.

Więc czy warto?
Jak dla mnie - tak, są to produkty warte zainteresowania, ale mając świadomość, ograniczeń w zastosowaniu.
Do tego w tej cenie nie znajdzie się raczej nic podobnego.
Nie liczę tu na wytrzymałość, bo za dychę ciężko uszyć coś porządnego, ale tak realnie, używane będą sporadycznie, więc parę sezonów powinny posłużyć.

30 września 2015

Flat Is Boring


Innowacyjny Buff ze stelażem wewnętrznym - because Flat Is Boring ;)

29 września 2015

Paskudne Krokodyle

Nie są ultralekkie, nie są przepiękne ale są absolutnie wygodne i trudne do zadeptania.
Poniżej przydługa historia moich doświadczeń z "kroksami" i Crocs'ami.


Crocs - tak w skrócie, to kolorowe chodaki wykonane wtryskowo z tworzywa o nazwie Croslite&trade .
Pianka Croslite charakteryzuje się tym, że dzięki zamkniętym porom nie absorbuje wilgoci a przy okazji dobrze absorbuje wstrząsy i jest niezatapialna. Z tego co widzę, na stronie producenta obecnie nie ma informacji na temat antybakteryjności owej pianki, ale kiedyś obiło mi się takie sformułowanie o oczy.
Swoją historię zaczynają w 2002 roku jako niezatapialne i nienasiąkliwe buty żeglarskie (choć znalazłem też informację, że powstały wcześniej jako buty do spa). Pierwszy model nosił nazwę Beach i był produkowany przez dobre 10 lat - tak mi się wydaje, ponieważ ja kupiłem właśnie ten model jakieś 2 lata temu. Obecnie Crocs Classic pełni rolę modelu podstawowego w kolekcji.

Właśnie takie (podobne) modele najczęściej pojawiają się jako dość tanie chodaki piankowe w dziale ogród różnych marketów budowlanych lub sieciówkach w akcjach tematycznych.

Na pomysł noszenia Crocsów wpadłem po przeczytaniu gdzieś w sieci informacji o facecie, który przeszedł jeden z amerykańskich szlaków długodystansowych (PCT czy też AT) jedynie w tych gumowych chodakach. Było to jakieś siedem lat temu. Pełen optymizmu wszedłem do boksu z krokodylami w jakiejś galerii handlowej i... zwątpiłem.
Półtorej stówy za gumowe łapcie?! Owszem - kolorowe, nawet wygodne, ale niespecjalnie wykończone i po prostu brzydkie.
Jednak głupi są ci Amerykanie...

Dwa dni później temat nie dawał mi spokoju i gdy przez przypadek trafiłem na buty "mocno inspirowane", bez namysłu je kupiłem, zwłaszcza że kosztowały 9,99 zł.
Na pierwszy rzut oka są identyczne, może inaczej rozmieszczone dziurki, brak groszkowanych wypustek w środku buta, ale pianka przecież taka sama, dość miękka ale sprężysta, no i pływa.

Nie pozostało mi nic innego jak wypróbować je w terenie. Całe szczęście nie wpadłem na pomysł by zabrać jej jako jedyne buty, bo skończyłbym idąc na bosaka. Zabrałem je jako buty na zmianę/obozowe jadąc na bazę namiotową na Gorcu. Jako takie, do chodzenia po okolicy i przejścia się po ścieżkach sprawdziły się całkiem dobrze.
Do dłuższego chodzenia niestety okazały się za miękkie - czuć było każdy patyk pod podeszwą i za słabo trzymające się na stopie - bo o trzymaniu stopy mowy w ogóle nie ma. Do tego pociłem się w nich jak w kaloszach.

Po tym doświadczeniu utwierdziłem się jedynie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem kupując podróbki za dychę, bo zaoszczędziłem sobie rozczarowania za sto pięćdziesiąt.
Chodaki znakomicie spełniają (do dziś) rolę domowych kapci i butów remontowych - zachlapanie farbą im nie straszne.
Jakieś cztery lata temu kupiłem kolejne gumowe łapcie, konkretnie z myślą o brudnych i mokrych pracach - tym razem padło na produkt z Lidla z "rzutu - wszystko do ogrodu".
Tu objawiła się kolejna wada - po tygodniu starła się w nich podeszwa na tyle, że buty na wilgotnej posadzce zaczęły się ślizgać.

I tak żyłbym do dzisiaj w przekonaniu o małej przydatności gumowych krokodyli, gdyby nie przypadek i podejrzenia mojej żony, że 99% lekarzy chodzących w Crocsach nie uległo jednak zbiorowej halucynacji.

Przypadek polegał na trafieniu w moim rozmiarze, przecenionych Crocsów - wspominany model Beach. Więc w cenie o dychę wyższej niż chodaki z ogrodniczego, stałem się posiadaczem legendy.
Podszedłem do tego na chłodno - przecież miałem już doświadczenia z "kroksami". Ale jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że po paru godzinach noszenia, moje stopy są dużo bardziej wypoczęte niż tych innych. Amortyzacja oryginalnej pianki, a przez to komfort chodzenia są znacznie większe - do tego stopnia, że zaryzykowałem i zabrałem je jako drugie buty (na zmianę z nie do końca rozchodzonymi trailówkami) w Bieszczady. Fakt tylko na 3-4 dni, ale jak się okazało to był strzał w dziesiątkę.
Już pierwszego dnia, po przejściu z Wetliny przez Rabią Skałę i Okraglik do Przełęczy nad Roztokami Górnymi, nowe buty nie specjalnie nadawały się do kontynuowania marszu przez Hyrlatą, więc postanowiłem zejść na Majdan, a potem do Żubraczy - asfaltem, łapiąc po drodze stopa. Oczywiście w Crocsach. Moje stopy wręcz dziękowały za tę decyzję. Nie twierdzę, że wygodnie mi się szło asfaltem, zwłaszcza że podwózkę złapałem dopiero pod koniec odcinka, ale szerokie i luźne wnętrze chodaków pozwoliło odpocząć skrępowanym uprzednio stopom nawet podczas marszu.

Od tamtej pory, niemalże z dnia na dzień z crocso-sceptyka stawałem się ich fanem.
Przestał mi przeszkadzać wygląd - dalej twierdzę że piękne nie są, ale teraz mi to wisi i powiewa.
Ostatni urlop nad morzem spędziłem non stop w Crocsach (lub na boso), następnie w Tatry zabraliśmy je jako buty dojściowo-schroniskowe.
No właśnie - zabraliśmy - zdecydowanie polecam Crocsy dla dzieci, za 20-40 zł można kupić nowe, oryginalne tyle, że z zeszłorocznej kolekcji. Mój syn śmiga w nich w zasadzie przez cały rok - zimą w domu a od wiosny do jesieni niemal wszędzie i zanim je zajedzie, to z nich wyrasta. No i można kupić takie z Zygzakiem lub Spider-Manem!

Znalazłem buty idealne.
Oczywiście, że nie. Zasadniczo powinny sprawdzić się w większości miejsc, gdzie sprawdzają się sandały, ale zdecydowanie nie polecam chodzenia w Crocsach po trudnych szlakach, nie sprawdziłem jak nadają się do chodzenia w strumieniach.
Drobne kamyki, ostre patyczki pinezki i zszywki błyskawicznie wbijają się w podeszwę - jeszcze nie miałem z tym problemu, ale potencjalnie podeszwa uszkodzona w taki sposób może zacząć w tym miejscu pękać (?)
Zajmują dużo miejsca w plecaku, bo ciężko je skompresować, nie są ultralekkie (ale bardzo ciężkie też nie).
Jeśli chcecie buty lepiej trzymające stopę i zajmujące mniej miejsca po spakowaniu - lepiej wybrać sandały, chociażby takie minimalistyczne jak Monk Sandals. W cenie Crocsów otrzymacie indywidualnie robiony polski produkt.

Jak dla mnie, Crocs sprawdzają się znakomicie jako buty na zmianę po trasie, są niezastąpione po długich zawodach lub marszach na orientację.
Również po długim dreptaniu po halach targowych i wystawienniczych, założenie ich wieczorem i zejście na zimne piwo w hotelu to ulga dla ciała i duszy. Długie trasy pociągiem czy autobusem to ich żywioł. Nie raz w drodze powrotnej z gór prowadziłem w nich samochód.

Pianka Croslite&trade jak wspominałem, zdecydowanie lepiej amortyzuje niż inne podobne, które miałem okazje nosić, dzięki czemu pokonywanie długich tras nie jest problem. Co ciekawe, odkryłem, że stopy mniej mi się pocą w oryginalnych chodakach (prawdopodobnie ze względu na wyraźny wzór na wkładce) a sama pianka ma bardzo niewielkie tendencje do łapania przykrego zapachu.
To sprawia, że jako buty wycieczkowe, do szwendania się po łatwych szlakach czy łażenia wokół jeziora również się spisują na medal.
Od dwóch lat przestałem wozić ze sobą sandały, bo w porównaniu do nich wymycie i wysuszenie krokodyli trwa tylko chwilę. Klasyczne sandały zazwyczaj muszę zakładać jeszcze z mokrymi paskami, nie mówiąc o tragicznie wolno schnących Keen'ach.

"Rozchodzi się jednak o to, żeby te plusy nie przesłoniły wam minusów."
Mimo mojego zachwytu nad nimi, w dalszym ciągu nie uważam, że warto za nie płacić tyle, ile woła producent - piszę to nie tylko w kontekście naszych realiów zarobkowo-cenowych. Mam świadomość tego, że cena Crocs'ów z czegoś wynika - z wdrożenia nowej technologii, know-how, utrzymania swojej pozycji na rynku itd. jednak w dalszym ciągu są to tylko formowane wtryskowo chodaki produkowane w chinach.

To do czego Was namawiam, to niekupowanie podróbek lub produktów podobnych, a jeśli już - polowanie na okazje.
Często od ręki można kupić Crocs Classic za 50-70 zł - co uważam za sensowną cenę. W rozmiarach dziecięcych i damskich ceny są jeszcze niższe.
Zapewniam, że da się odczuć różnicę w noszeniu Crocs'ów i "kroksów", więc jeśli nie przeszkadza Wam ich "stylowy" wygląd - dajcie stopom trochę komfortu :)