4 dni temu
23 czerwca 2013
Raport ze szlaku - marsz 2x60 km
W zeszły weekend pojechałem do Supera na organizowany przez niego Techniczny marsz survivalowy 2x60km.
O ile założenie dystansu nie budziło moich wątpliwości (w sumie 120km w ciągu 32 godzin, rozdzielone przerwą 4 godzinną), to już techniczność i survivalność w nazwie, już tak :P
Tak czy siak, zdecydowałem się z tym zmierzyć. Tym bardziej, że od dłuższego czasu nie mam za wiele możliwości na spędzenie czasu w terenie i w formie trzyma mnie jedynie jazda na rowerze po mieście - a tu taki koncentrat się szykował.
Jak pisał Super - dobór dystansu był podyktowany tym, że przerwa w tak długim marszu dodatkowo utrudnia jego ukończenie. Mięśnie mają mało czasu na odpoczynek, a dodatkowo wytrąca się kwas mlekowy. Nie bez znaczenia jest też to że 4 godziny odpoczynku (bo snu w tym jeszcze mniej) po 15-tu i przed kolejnymi 15-toma godzinami marszu karmią tylko sleepmonstery.
To w teorii, w praktyce...?
Oczywiście nie byłbym sobą gdybym nie wpadł na własne, dodatkowe pomysły do zweryfikowania.
Po pierwsze moja największa bolączka od zawsze - uzupełnianie kalorii - co wziąć żeby nie paść z głodu i się nie przedźwigać, a do tego nie gotować.
Po drugie, dałem drugą szansę plecakowi Vaude.
Po trzecie miałem szansę sprawdzić bluzę RAB'a.
To po kolei (przepraszam, ale dawno nie pisałem, więc może być mało spójnie).
:: Jedzenie i picie.
Tu za wiele wymyślić nie można - żarcie ma być kalorycznie, odżywcze i skompresowane. Przy założeniu braku gotowania, raczej odpada jedzenie odwodnione.
Pierwszy strzał to oczywiście batony - tym razem zrobiłem inne, szybsze w przygotowaniu, bo złożone tylko z owoców i orzechów.
Zrobiłem dwie wersje:
-daktyle, żurawina, migdały, nerkowce, solone fistaszki
-daktyle, suszony ananas, sok z cytryny, orzechy peecan, nerkowce
Pierwszą wersję robiłem już parokrotnie, wychodzi nie za słodka i lekko lepka, ale nie ciągnąca. Dwa z batonów wzbogaciłem mieloną kawą, ale to średni pomysł - robią się za wytrawne i batony się strasznie kruszą.
Druga wersja wyszła miękka i ciągnąca, ale orzeźwiająco kwaskowa. Niestety podczas marszu zbyt klei się do zębów, palców i ubrania.
Ale batony to nie wszystko, przydało by się jeszcze parę innych składników, których w batonach nie ma.
Zdecydowałem się na pewną odmianę kanapek - Handgranaty - bułki razowe nadziewane farszem mięsnym. Nie są może lekkie, ale dość wygodne w transporcie i łatwe w przygotowaniu - podsmażony i przyprawiony farsz zmieliłem blenderem, wpakowałem w ciasto drożdżowe, uformowałem bułeczki i upiekłem.
Drugą część żarcia pozyskałem z wojskowej racji FSR - opracowanej wg. tych samych założeń, co moje - dużo kalorii w małej paczce możliwe do spożycia na zimno, podczas marszu.
Z FSR-ki wybrałem tylko 2 batony energetyczne, wołowe enchilady z serem, dwa izotoniki w proszku i wzbogacony mus jabłkowy.
Myślałem nad zabraniem 2-3 bananów dla uzupełnienia potasu, ale skończyło się na dwóch musach bananowych Kubusia.
Wpakowałem jeszcze dwa żele z kofeiną do walki z potworami.
Do picia oprócz proszkowanych izotoników wziąłem jeszcze Powerade oraz dwulitrowego Source z wodą - wodę mogliśmy uzupełniać na punktach kontrolnych zorganizowanych przez Supera i Luka.
Z początkowego 2,5 litra (woda + 0,5 Powerade) zszedłem do ok. 1l spożycia pomiędzy punktami.
Żarcie się sprawdziło - domowe batony były smaczniejsze i dawały kopa. Bułki na drugi raz zrobię z mąki mieszanej (nie tylko razowej), żele były średnio smaczne, ale kofeina się przydała - w okolicach 110km zacząłem zasypiać idąc.
Żarcie z FSR - podobnie jak MRE - da się spożyć, ale smaczne raczej nie jest. Plusem jest to, że jest solidnie zapakowane.
Wołowe enchilady... zjadłem, ale wolę beef jerky - to jest coś, co z pewnością powinienem wziąć - jakoś nie mam problemu z żuciem wołowiny podczas marszu, nie mówiąc już o posiłku na przepaku.
Zna ktoś jakiś dobry izotonik w proszku (Isostar mi nie pasuje), a ten "mylytarny" był taki sobie?
:: Plecak i schronienie.
Dawno temu moja (wtedy przyszła) żona kupiła mi ultralekki plecak Vaude Argon Mini Rock 16 - wg. producenta ma 16 litrów i waży 350g.
Jakoś nie potrafiłem z nim dojść do ładu, zawsze był niewygodny i ma tendencje do zwijania się na plecach w kłębek.
Postanowiłem dać mu jeszcze jedną szansę - wpakowałem do niego ok. 7 kg wliczając 2l wody.
W sumie - dało radę go nieść, brakowało mi w nim sensownego przełożenia na biodra, ale nie było to jakimś wielkim dyskomfortem.
Targałem ze sobą śpiwór i bivi bag - w sumie ~800g, realnie przy tych warunkach, jakie były mogłem się obyć bez śpiwora... a nawet i bez worka, wystarczyła by enercetka, albo foliowe poncho.
Ale, znając życie, gdybym nie zabrał tych 800g, to Murphy akurat by załatwił deszcz i niską temperaturę.
Plecak dalej wydaje mi się mało wygodny, deklarowane 16 litrów jest przestrzelone o dobre 3-4. Czyli pojemność realna jest w okolicach 20 litrów. To dużo. Worek miałem niedopakowany, co przy tak cieńkim materiale zewnętrznym, kończy się "kulką" na plecach.
Po zweryfikowaniu zabieranych ciuchów (patrz niżej) myślę, że mógłbym zabrać tylko 12 litrowego Bbee
A tak naprawdę wystarczyła by duża nerka - Super miał dwie mniejsze i pokrowiec na manierkę na pasie, ja wolałbym wrzucić to do jednej, ale większej.
:: Odzież i buty.
Na marsz ubrałem w zasadzie sprawdzone ciuchy:
- krótkie spodenki do biegania NewBalance - takie z wewnętrznymi slipami, ale nie z siatki, a z litego materiału - są rewelacyjne, nie ma mowy o obtarciach ani o przegrzaniu.
- koszulka z krótkim rękawem - Brubeck z pierwszej partii, która trafiła na rynek - jest nie do zajechania. Tyle, że z tego co kojarzę, ma inny skład niż produkowane obecnie.
- skarpety Bridgedale Multisport (stara wersja) oraz nowe - Nike Elite Quarter
- wiatrówka RAB Boreas Pullon
- na nogach miałem rozchodzone NewBalance 783
Dodatkowo w plecaku wylądowały spodnie Montane Terra i Marmot Driclime Original Windshirt.
Koszulka i szorty sprawdzały się bez zarzutu, tak samo skarpety Bridgedale.
RAB Boreas sprawdził się równie znakomicie.
Na stronie producenta jest w kategorii wiatówek, ale tak naprawdę nie chroni wybitnie przed wiatrem; jest zrobiona z rozciągliwego i cieńkiego materiału, ale nie jest idealną pierwszą warstwą;
ma kaptur, i długaśne rękawy, ale nie do końca jest warstwą zewnętrzną... taki ni pies ni wydra.
Ale ważne, że działa odpowiednio - od startu marszu - w piątek o 18:00 miałem ją na sobie praktycznie non stop.
Podczas ruchu, chroni przed wiatrem w stopniu wystarczającym, a to co przepuści w przyjemny sposób chłodzi organizm.
Długi zamek i kaptur pozwalają skutecznie regulować temperaturę - nad ranem jak zaczynało p..@#ć, kaptur doskonale się sprawdzał, w dzień odpięty zamek i podciągnięte rękawy nie pozwalały się zagotować.
Gęsty splot materiału chroni nie tylko przed słońcem (filtr +50), ale również przed komarami.
Jedyny minus, jaki zauważyłem do tej pory, to szybkie łapanie zapachu - niestety mam wersję jeszcze sprzed wprowadzenia wykończenia Polygiene.
Na następny raz wezmę zamiast dodatkowego polaru/kurtki (Marmot Driclime) ocieplające zarękawki Smartwool i do kompletu długie nogawki rowerowe - takie od kostki do uda.
Taki zestaw zajmie nieporównywalnie mniej miejsca, a zapewni praktycznie taką samą ochronę termiczną.
Buty i skarpety Nike w połączeniu z jurajskim piaskiem zapewniły mi rozmoczone i pobąblowane palce stóp.
Tragedii nie było, bo następnego dnia spokojnie chodziłem, ale nie było to komfortowe.
Dlaczego tak? Otóż skarpetki w miejscu zagłębienia między palcami, a śródstopiem, mają siateczkę wentylacyjną, przez którą doskonale przebija się piasek, który dostał się do niskiego buta.
Jako, że but jest bez membrany, poranna rosa dostaje się bez większych przeszkód do wnętrza.
Wystarczy dodać te dwa czynniki i bąbelki gotowe - nie pomagał tu nawet "magiczny" krem SecondSkin, piasek wręcz się do niego przyklejał.
Moje mini stuptuty niestety przestały trzymać się szczelnie na kostce, więc piasek puszczały - muszę je zreperować, albo wykombinować nowe.
:: Wnioski?
Marsz ukończyliśmy we trzech (choć czwarty uczestnik też dałby radę, gdyby obowiązki go nie goniły).
Każdy z nas niósł inny sprzęt, o innej wadze. Każdy miał jakieś problemy z chodzeniem pod koniec - Zombie Walk odstawialiśmy niezły :)
Do przejścia takiego marszu potrzeba głównie motywacji i samozaparcia.
Następnym razem muszę poćwiczyć przed przejściem więcej niż 80km, po takim odcinku zacząłem odczuwać ból kolana, który dopiero teraz zaczyna mijać.
Na następną wycieczkę będę próbował zapakować się do sprzętu na pasie - pozazdrościłem Superowi wolnych pleców.
Fota: Survivaltech.pl
Na koniec podziękowania dla Supera i Łukasza za świetną organizację i zaplecze logistyczne, a pozostałym uczestnikom marszu za doborowe towarzystwo.
Etykiety:
gear,
rab,
raport ze szlaku
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oczom nie wierzę! Zmarchwiwstał!
OdpowiedzUsuńSpróbuj litorsalu- smak cytrynowo-miętowy.
pozdrawiam
Też polecam litorsal. Chyba najlepsze smakowo coś w proszku do rozpuszczania :)
OdpowiedzUsuńWow, witamy z powrotem. Oby na dłużej! :)
OdpowiedzUsuńVick, wróć na dłużej!
OdpowiedzUsuńJa pierdziu - w ostatniej chwili, bo właśnie zabrałem się za porządki w blogach :)
OdpowiedzUsuńZostajesz w ulubionych :P
No w końcu coś się ruszyło. Bardzo przyjemnie czytało się Twojego bloga. A tu tak długa przerwa.
OdpowiedzUsuńTeż mam małą stronkę i wiem ile jest pracy przy tym.
A gdy jest pogoda na dworze to nie chce się siadać przed komputer.
Ale fajnie nowy wpis
OdpowiedzUsuńHej, dzięki za komentarze.
UsuńŻe się coś ruszyło, to za dużo powiedziane - po prostu "chwila słabości" i coś skrobnąłem ;P
Ale nie wykluczam większej ilości takich chwil, jak czas i okoliczności pozwolą.
Litorsalu na bank spróbuję, dzięki!